Dardżyling. Podróż ze znajomymi do miasta. Część 1.

Dardżyling. Podróż ze znajomymi do miasta. Część 1.

 

Jesteśmy już parę tygodni w Indiach, niektóre miasta i przygody już opisaliśmy. Teraz jedziemy do Dardżylingu. Na miejsce dotarliśmy wieczorem, ciemno i wilgotno, na ulicach duży tłok i jak na tę porę, duży ruch samochodowy. Na szczęście dla nas, dość blisko centrum, znaleźliśmy wolne pokoje (a propo, dla tych, którzy nie wiedza jak podróżujemy: nie rezerwujemy pokoi wcześniej, znajdujemy je w momencie dotarcia do danego miasta. Albo się uda, albo nie 🙂 ).

 

Przydzielono nam pokój na czwartym piętrze, dobre piętro na moje zmęczone nogi i duży bagaż. Ale jakoś się udało wejść. Zjadłam kolację, wzięłam cudowną kąpiel pod prysznicem i padłam na łóżko ze zmęczenia, bardzo pomógł mi drink z colą wypity w miłym towarzystwie. Rano zaczynamy zwiedzanie.

 

 

Dardżyling to miasto w północno-wschodnich Indiach położone na wysokości 2500 m n.p.m. Jest znanym uzdrowiskiem, ośrodkiem turystycznym i punktem wyjścia dla wypraw alpinistycznych. Słynie też w świecie z uprawy i przetwórstwa herbaty. Posiada własny uniwersytet, muzeum owadów i ogród botaniczny oraz wąskotorową linię kolejową. Łączyła ona kiedyś miasto z miejscowością Siliguri, a od 1999 roku znajduje się na liście światowego dziedzictwa. W czasach panowania Brytyjczyków ze względu na warunki klimatyczne w mieście powstawały letnie rezydencje Anglików uciekających od upału w innych rejonach Indii.

 

Idziemy zwiedzać świątynię Mahakali. Mieści się ona na górze, najpierw musimy przejść przez miasto i duży plac, a potem schodami aż na szczyt. Tu wita nas niecodzienny widok, pełno flag rozwieszonych między drzewami, to flagi buddyjskie oraz parę malutkich świątyń z kapłanami, którzy malują nam znaki na czole. Wszędzie pełno małp, okropnie dokuczliwych. Spędzamy tam trochę czasu, a potem wracamy drugą stroną góry.

 

Taras widokowy, Tiger Hill to kolejny punkt na naszej liście. Musimy wstać aż o 3.20. Wyjeżdżamy dżipem na wschód słońca na Tiger Hill. Widok niezapomniany. Długo czekaliśmy, aż słońce wzejdzie, a potem okrzyk zachwytu, to jest niesamowite. Ma się wrażenie, że słońce autentycznie wstaje ze snu i wschodzi w środku między górami, nie na horyzoncie, tylko spomiędzy gór. Blask jego pada na ośnieżone szczyty, które robią się złote, różowe i pięknie błyszczą. Takiego widoku nie widziałam nigdzie, taki wschód słońca jest tylko tu. W oddali było widać szczyt Mont Everest (8848 m), a przed nami były szczyty Kandżenzonga (8598m), Lhotse (8501m), Makalu (8475m), Kabru (6691m) i Dżanu (7710m).

 

Warto było tak wcześniej wstać!

 

Na tym tarasie jest mnóstwo ludzi, handlowcy roznoszą gorącą herbatę i kawę, ale my nie korzystamy z takich napojów. Zaczynamy schodzić na parking, poganiają nas kierowcy, bo zacznie się tłok, jak wszyscy ruszą w drogę powrotną. Wracamy szczęśliwi, ponieważ nie zawsze jest taki klarowny wschód słońca, nie zawsze sprzyja pogoda na jego oglądanie, my mieliśmy wyjątkowe szczęście.

 

Zdjęcia znajdziecie tutaj: Dardżyling. Podróż ze znajomymi do miasta. Część 1.

 

 

Może polubisz, dodasz komentarz lub udostępnisz innym? Z góry dziękujemy!
Pin Share

Post Author: Danuta

emerytka (czego każdemu życzy), podróżniczka, wielbicielka Indii i medytacji, a także sushi. Do pisania skłoniła ją sytuacja życiowa: choroba przykuła ją do łóżka (jest chora na raka i była sparaliżowana od pasa w dół). Od jakiegoś czasu ponownie chodzi i stara się na nowo zorganizować sobie życie. A ponieważ ma dużo czasu wolnego postanowiła pisać. Mama Izabeli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *